środa, 11 stycznia 2012

Negocjowanie raty kredytu

Myślicie, że negocjowanie raty kredytu nie jest możliwe po jego zaciągnięciu. Ja codziennie mam przy okienku minimum dwie osoby z wnioskiem o zmniejszenie raty Max Pożyczki lub innego kredytu gotówkowego.

Ale jak najlepiej negocjować obniżenie raty kredytu z bankiem? Chyba najlepszym rozwiązaniem jest dotarcie jak najwyżej ;) przecież negocjacja z samą panią dyrektor jest łatwiejsza, niż użeranie się z nami- maluczkimi pracownikami banku. Zdarzają się na przykład takie sytuacje, że klient przychodzi i mówi: ja do pani dyrektor.
No i co takiemu powiesz? Że jest zajęta? Że jej nie ma? No to pytasz, w jakiej sprawie przyszedł, czy był umówiony itd. Oczywiście umówiony nie był. Pomyślał po prostu, że obniży sobie ratę kredytu bez mojego pośrednictwa.

Gdyby tylko kochana pani dyrektor naszego najjaśniejszego banku miała umiejętności niezbędne do zmian warunków kredytu, z całą pewnością by pomogła. Sprawa jest jednak na tyle skomplikowana, że pani dyrektor z większości szkoleń firmowych wyniosła wielkie g...no.

Gdybym ja sama miała władzę, by te raty kredytów obniżać, to nie było by w naszym banku wcale wiele tego negocjowania. Ja po prostu każdemu ułatwiłabym życie (no może oprócz mojej głupiej koleżanki, która właśnie wróciła z Anglii i prosiła mnie o załatwienie pracy u nas). Także, kto chce negocjować swój kredyt- zapraszam do mnie: Ania z Zielonego Wzgórza, Nibylandia 5- bank PKO.

poniedziałek, 21 listopada 2011

Czy banki odejdą do lamusa?

Czy moja praca za 20 lat będzie miała jakikolwiek sens?
Od dłuższego czasu przyglądam się ofertom kredytów, kont bankowych i innych cudownych produktów, jakie oferujemy w internecie. I wiecie co? Okazuje się, że często kredyt gotówkowy przez internet jest znacznie tańszy od tych oferowanych w naszym oddziale. To mi się w głowie nie mieści, chociaż rozumiem po części system, który do tego doprowadził.

Przecież nasz bank, oferując ten sam produkt w sieci nie musi wypłacić mi mojej nędznej wypłaty, nie musi zapłacić panu Ryszardowi (nasz strażnik), ani konwojentom, ani sprzątaczce, ani Pani dyrektor (która też przecież pracuje na prowizji, chociaż traktuje nasz oddział jako jej osobistą własność).

Sama, jak szukałam jakiś czas temu kredytu na samochód, to wcale nie biegłam do szefowej po rabat, tylko siadłam wieczorem i szukałam najtańszych ofert kredytów w sieci. W sumie skończyło się na tym, że i tak sprzedałam się PKO, ale nie zmienia to faktu, że chyba większość z nas siada najpierw do internetu i tam znajduje oferty najtańsze dla niego.

Myślę, że za 10 albo 20 lat to będę musiała szukać pracy zupełnie gdzie indziej (czy są takie centra obsługi dla tych banków internetowych?), bo każdy będzie zakładał konta i płacił za rachunki online. Nie widzę jeszcze za bardzo oferty kredytów hipotecznych i w ich przypadku ominięcie naszego oddziału jest chyba niemożliwe, ale to kwestia czasu.

Najzwyczajniej w świecie chyba będę musiała zacząć się od nowa szkolić na tych durnych konferencjach korporacyjnych i zacząć się uśmiechać do dziewczyn pracujących w dobrych firmach, bo w banku PKO miejsca dla mnie niedługo nie będzie.


wtorek, 1 listopada 2011

Nareszcie wolne. Bank zobaczę dopiero za tydzień.

Nareszcie udało mi się nakłonić szefa do udzielenia mi zaległego urlopu. Razem z wolnym poniedziałkiem przez pierwszym listopada będzie to chyba z 10 dni (nie policzę, bo tutaj za liczenie mi nie płacą). Ostatnie tygodnie to istna mordęga w której rolę główną grała znowu Max Pożyczka.

Nie dość, że centrala znowu intensywnie zaczęła produkt reklamować, to dodatkowo wiele osób wróciło do PKO po konta osobiste (nie wiem czym to jest spowodowane, ale mnie np. Majewski nie przekonuje). 

W każdym razie jest wolne, siedzę z dzieckiem w domu i zastanawiam się nad zmianą pracodawcy. Wiem, wiem, wiem. Wiele razy już to mówiłam. Mój mąż, który pracuje przez internet nawet namawiał mnie na przeniesienie się do jakiegoś doradcy kredytowego, ale mi się wydaje, że to tylko zmiana na gorsze (i praca na akord).

 W PKO nie jest źle, gdyby nie to, że zasady zmieniają się tu co tydzień. System w jakim pracujemy wymaga ciągłego doskonalenia. I nie mówię tu o doskonaleniu pracownika, ale doskonaleniu swojej zdolności do opanowywania bezsensownych procedur. Ufff. Teraz kawka i ptyś.

środa, 18 maja 2011

Praca w banku w Anglii? Czyś ty upadła na łeb?

Praca w PKO od wielu lat nie jest już dla mnie taka przyjemnością, jaką była nawet pierwszego dnia, gdy okazało się, że najlepsi i najciekawsi ludzie w naszym mieście to właśnie pracownicy banku. Za każdym razem, gdy zaczynam procedurę rozpatrywania kredytu na mieszkanie albo siedzę z klientem, który po raz dziesiąty zastanawia się, czy na pewno potrzebna mu działka lub dom i czy na pewno ten kredyt nie jest za drogi, marzę o wyjściu za drzwi i nie wróceniu do tego miejsca.


Ostatnio koleżanka wpadła na pomysł, żeby może spróbować w Anglii. Jeden z jej znajomych wyjechał dwa lata temu do Londynu by pracować w banku Barclays w Londynie. Praca w Anglii ma swoje zalety, ale chyba nie zostawiłabym naszego miasta. Nie mówiąc już o tym, że w PKO wcale nie zarabia się ochłapów, tylko całkiem przyzwoite (jak na polskie warunki) pieniądze. Praca w banku w Anglii ma jednak z pewnością więcej zalet, niż użeranie się z szefostwem z naszego oddziału. Pieniądze z pewnością są konkretne, a mogłabym dodatkowo podszkolić język (te kursy metodą Callana wcale nie są jakieś super rewelacyjne).

Powiedziałam o tym mężowi. Jego odpowiedź widzicie w nagłówku tej notki. Przecież byliśmy kiedyś na krótki czas za granicą i marzyła nam się biurowa praca w Polsce. Teraz jak już mamy kredyt na dom, dwa samochody i dziecko, ja zaczynam myśleć o ucieczce. Nie ma bata. Ja zostaję.

wtorek, 1 marca 2011

Nasz bank ma konkurencję.

Pracuję w PKO od kilku lat i nasz bank w okolicy nie miał nigdy większej konkurencji. Prawdą jest, że bank spółdzielczy, który był tu przed nami ma sporo klientów, ale jesteśmy dla niego zbyt trudną konkurencją i już chyba sobie nie radzi z nami.


Tymczasem wyrosła nam konkurencja tuż za płotem (a dosłownie dwa bloki dalej). Na nowym osiedlu w naszym mieście powstał kolejny bank. Tym wspaniałym konkurentem będzie dla nas Lukas Bank. Chociaż wydaje mi się, że klienci i tak ufają bardziej naszemu bankowi i ogólnie, PKO ma chyba większy prestiż na rynku, to już kilku klientów firmowych zapowiedziało, że przenoszą się do Lukasa.

Ja osobiście podejrzewam, że to już ich kierownik wykonał kilka telefonów, by skusić przedsiębiorców do przejścia na odpowiednią stronę mocy (my jesteśmy tą dobrą).

W każdym razie chciałam tylko napisać, że praca w banku stała się jeszcze bardziej porywająca i intrygująca. Czekam tylko, aż spotkam konkurentki z Lukas Banku w kolejce po krokiety na przerwie w pracy. Może załatwią mi lepiej płatną pracę?

wtorek, 9 listopada 2010

Zdradziłam.

Od roku 2001 używam tylko i wyłącznie konta inteligo. Kiedyś, gdy dinozaury stąpały jeszcze po ziemi, a ja bałam się co powie szefowa, było to najlepsze konto bankowe w Polsce i chyba w całym wszechświecie. Potem pojawiło się konto w mBanku i kilka innych, mniej znaczących.

My, jako PKO BP przyjmujemy klientów Inteligo jak naszych. Nie mamy pełnego dostępu do opcji na koncie, jak jest to w przypadku kont PKO BP, ale zawsze w ciągu dnia kilku klientów z Inteligo się trafi.

Nie o tym miało być.

Dzisiaj odebrałam przesyłkę kurierską. Nie zgadniecie co w niej było...
Wniosek o konto internetowe db net. To podobno najlepsze konto bankowe w tej chwili, chociaż ludzie narzekają na ich system kodów TAN. W inteligo przynajmniej można aktywować kartę debetową i kartę kodów bezpośrednio z panelu konta. W DB podobno trzeba do nich zadzwonić.
No, teraz czekam tylko na jakąś ładną kartę debetową. Nasza Visa z sercem już się dawno wytarła...




Jak się nie sprawdzi, zamknę.
A dlaczego wogóle złożyłam wniosek o to konto? Bo wkurzyły mnie opłaty za korzystanie z sieci Euronet. No przecież w każdym markecie stoi ich terminal. No to nie mam zamiaru płacić 5 zł za każdym razem, gdy chcę za gotówkę kupić sobie hot-doga z budki (który kosztuje 3 złote). Zresztą- kij z PKO. Ja tu tylko pracuję (zobaczymy jak długo jeszcze...

wtorek, 2 listopada 2010

Max-ymalny obciach.

Dosyć mam już ciągłego tłumaczenia klientom, jak wygląda struktura oprocentowania Max pożyczki. To chyba normalne, że osoba zarabiająca lepiej i ze sporym credit score, może liczyć na niższe oprocentowanie.  Ludzie naoglądają się reklam w przerwie 'Domu nad rozlewiskiem' i wydaje im się, że pożyczka  w banku rozwiąże ich wszystkie problemy.

Wiem, jest ciężko.

Ja wiem, że każdy by chciał podróżować i wylegiwać się na kokosowej plaży, jak Pan Marcin z reklamy Max pożyczki. Każdy pewnie chciałby się też cieszyć mini ratką za lustrzankę, którą kupił sobie na kredyt przed świętami. Jednak ludzie, oprocentowanie 6,99% to jest opcja dla wybrańców. Nie dość, że ubezpieczenie jest obowiązkowe, to kwota kredytu w takim przedziale raczej nie starczy na wyjazd na Bali (oj, marzy mi się wyjazd w jakąś egzotykę).

Biedni zawiedzieni.

Ja nie powiem, że nikomu się wyjazd na wakacje nie należy. Jednak kredyty to raczej luksus większy od samych wakacji. A jak mi matka z zasmarkanym dzieckiem przychodzi po pożyczkę na aparat nikona (bo córci się marzy od września), to mam dosyć. Ludzka głupota granic nie zna. No jak można zaciągać kredyt, jak się nie udało kobiecie od września uzbierać 1500 złotych na aparat. Pomijam już, że max pożyczka to wcale tani kredyt nie jest. Czasem mam wrażenie, że po wyjściu od nas ludzie idą do Expandera dwie ulice dalej i wybierają jakąś pożyczkę z Providenta czy coś. No, z providentem to może przesadzam, ale napewno taniej by było u jakiegoś prywaciarza. A takich sie w mieście ostatnio namnożyło. Szef chyba z tego powodu łapie doła. Ale koniec już na dziś. Mam jeszcze prywatnego bloga do napisania.